Jednak dwa tygodnie to zdecydowanie zbyt długo. Pogoda z nas kpiła !!!
Każdy z nas - łososiowców ciężko to znosił.
Jednak pod koniec tygodnia na "windguru" pojawiła się "dobra" prognoza na sobotę - miało nie wiać. Zdzwoniliśmy się w piątek wieczorem i postanowiliśmy wypłynąć w sobotę rano.
Ciężko było mi zasnąć, ponieważ była to moja trzecia łososiowa wyprawa w tym sezonie, a dwie poprzednie zakończyliśmy na 0.
O 5 rano pobudka. Kanapki, szybka kawa, jeszcze podjechałem po Przemka.
W przystani czekał już Piotr. On też nie mógł spać, więc przyjechał przed czasem.
Po sklarowaniu łodzi, wyruszyliśmy na morze.
Trochę obawiałem się falowania, ponieważ wg."windfindera", fale miały być wysokie na ok. 1 metra.
Naszczęście były to martwe fale i to z kierunku PN.
Długie, ale dość łagodne. Dało się płynąć.
Zatoka Gdańska przywitała nas złotą poświatą na niebie. Tylko na morzu można podziwiać takie cuda natury.
Kiedy minęliśmy półwysep helski, rozstawiliśmy nasze "zabawki".
Po niedługim czasie nastąpiło wypięcie klipsa.Po krótkiej chwili również puścił inny klips, ale na innym zestawie. Niby dobrze, bo coś się działo. Coś atakowało nasze przynęty.
W pewnej chwili dostrzegłem wyginajacą się szcztòwkę wędki Piotra. Nastąpił upragniony hol, choć ryba zachowywała się dość nietypowo. Praktycznie nie walczyła.
Wziąłem podbierak do ręki. Piotr naprowadził mi rybę, a ta nagle zaczęła wściekłe młynkować. W rezultacie odbiła się od pobieraka, a ten zahaczył się o linkę windy. Ryba wypięła się z kotwiczki i uciekła.
Kląłem jak szewc !!! Kumple mnie zbesztali.
Cóż zrobić? Chyba za szybko chcieliśmy ją wyholować. Jednak moja wina w tym incydencie była największa :(
Z nerwów zapaliłem papierosa. Jednak kątem oka dostrzegłem wyprostowaną szczytówkę mojej wędki. Co u diabła? Znów puste branie? Czy, jak na poprzedniej wyprawie, to wina śledzi?
Ostatnio to te ryby atakowały nasze systemiki. Jednego nawet wyciągnąłem zapiętego za pysk. Natura ryb nigdy nie przestanie mnie zadziwiać :-)
Potwierdziło się - znów wypięty tylko klips. Na przynęcie żadnego śladu, żadnej nawet ryski.
Ryba? Czy jakiś inny wodny czort z nami pogrywał?
Aby móc na nowo wypuścić zestawy, zwinąłem drugą wędkę. Jednak po chwili dostrzegłem, że coś zakłucało pracę flashera. Co jest - myślę. Ryba???
Niemożliwe. A jednak tak. Podczas zwijania, łosoś zaatakował moją przynętę.
Piotr z pełnym poświęceniem podebrał mi rybę.
Co ciekawe, łosoś nie był zapięty za pysk.Kotwica tkwiła w okolicy pyska, ale nie dokładnie w nim. Czyżby odganiała tylko przynętę? Czy poprostu w nią nie trafiła?
Może poprzednie wypięcia klipsów powodowały takie właśnie mniejsze łososie?
Sam Lachs, nie był rozmiarowo imponujący.
Rzekłbym, że najmniejszy z dotychczas przez nas złowionych.
Jednak był pierwszym na nowej łodzi Piotra - Frodo II.
Dlatego tak nas ucieszył :-)
Była to jedyna ryba tej wyprawy.
Cóż. Bywa i tak :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz